piątek, marca 17, 2006

Last tango in Paris 



Last tango in Paris (1972) - gdzie nie ma imion

Film wywołał wielkie poruszenie. Bernardo Bertolucci poszedł siedzieć. Nie zamienili z Marlonem Brando słowa przez następne 15 lat. Maria Schneider przez kilka lat nie dostała propozycji żadnej nowej roli.

Nawet widz oglądając ten film czuje się w dziwny sposób ograbiony z intymności. Dotknięty w sam środek człowieczeństwa, zagubiony we własnej bolesnej samotności, nieszczęściu odrzucenia które jest przecież udziałem wszystkich.



On - na rozstaju. Na szczycie rozpaczy po stracie ukochanej żony, która okazuje się być nałogową dziwką nie potrafiącą zrealizować się w małżeństwie bez listy czcicieli jej bóstwa. Mąż - "gość w jej hotelu" mimo iż udaje to jednak zupełnie nie wie gdzie upatrywać swego miejsca w pudełku z kolekcją pamiątek po innych wielbicielach.



Jeanne: You want to know why you don't want to know anything about me? Because you hate women. What have they ever done to you?
Paul: Well... either they always pretend to know who I am or they pretend I don't know who they are... and that's very boring.

Dziś Rosa już nie żyje, on stoi na szczycie emocji, bólu, wyzwolenia, ciemności i beznadziei z garścią pytań, które nigdy już nie znajdą odpowiedzi. W którą stronę wiatr go przechyli tam postawi pierwszy krok i może odnajdzie swoją silną nową przyszłość. Teraz jednak pragnie tylko stać pośród pustki tego mieszkania pełnego wspomnień a wciąż poza czasem, poza przeszłością i poza wszelką tożsamością. Targany emocjami jest nieprzewidywalny i ślepy. Błądzi z imieniem którego nie chce. Nie chce miłości. Chce być gdzie indziej.



Jeanne... Jeanne pełna.
Życie tryska z niej kolorami jak sok ze świeżej brzoskwini. Jej imię to światło radości, niewinność i ufność. Mieszkanie w którym go spotyka jest kolejnym z marzeń dziewczęcych w idealnym życiu muzy dwudziestolatków. Pełna, pełna, świetlista i czysta jak niezapisana księga wchodzi w mrok wnętrza tego człowieka, który przyciąga i przeraża, prowadzi tam gdzie nigdy nie stąpała mimo iż serce zdawało się podąża jak całe jej życie - utartą ścieżką. Urzeka ją jego brutalna meskość pozbawiona wszelkiej hipokryzji. Wyzuta z fałszywego romantyzmu, który ją otacza.



Mężczyzna wykorzystuje ją i nieustannie wywiera na niej swoją władzę. Bawi się nią, uczy nieustannie brukając jej czystość. I dominuje. Nawet milczeniem.

Obraz Bacona jest świetnym prologiem. Jak za nim tak za tą historią kryją się mroczne motywy. Balthus wyziera z kadrów. Jej nagość i jego ubiór podkreślają jeszcze naturę relacji.





Relacji? To mieszkanie jest tylko miejscem... dopóki nie ma imion dopóty nie ma światów. Bez przeszłości i przyszłości. To mieszkanie ma pozostać azylem spółkowania światłości z mrokiem gdzie rzeczywistość nie ma wstępu. Ale czy gdy nie ma imion nie może powstać więź? Tylko jaka? Gdzie to prowadzi? Nie wiedzą, poprostu idą. Wiatr zawiał.



Paul: Quo vadis baby?
Jeanne: Oh I forgot to tell you something. I fell in love with somebody.
Paul: Oh isn't that wonderful?!

Czy spotkają się? Dzieli ich 20 lat. Rozpacz zbyt młodych i zbyt starych. Czy rozminą się, jak wszyscy, szukając miłości tam gdzie trzeba, jedno świtem, drugie zmierzchem? Czy zatańczą?







Odpowiedź nie nowa. Jedna. Dziś, jutro i wczoraj ta sama.

Nie.

Uwielbiam ten film.

.