piątek, marca 24, 2006

Kobieta i mężczyzna 

Strasznie stary ten film, ale jakoś dopiero teraz mi się zdarzyło go obejrzeć (ech, kolekcja Wyborczej...) ;)
Niesamowicie pokazane, jak rodzi się związek. Jakoś tak subtelnie. Niby nic, a cały czas coś się dzieje, coraz bliżej, obawy, przypadkowe i nieprzypadkowe spotkania. No chemia po prostu.

piątek, marca 17, 2006

Last tango in Paris 



Last tango in Paris (1972) - gdzie nie ma imion

Film wywołał wielkie poruszenie. Bernardo Bertolucci poszedł siedzieć. Nie zamienili z Marlonem Brando słowa przez następne 15 lat. Maria Schneider przez kilka lat nie dostała propozycji żadnej nowej roli.

Nawet widz oglądając ten film czuje się w dziwny sposób ograbiony z intymności. Dotknięty w sam środek człowieczeństwa, zagubiony we własnej bolesnej samotności, nieszczęściu odrzucenia które jest przecież udziałem wszystkich.



On - na rozstaju. Na szczycie rozpaczy po stracie ukochanej żony, która okazuje się być nałogową dziwką nie potrafiącą zrealizować się w małżeństwie bez listy czcicieli jej bóstwa. Mąż - "gość w jej hotelu" mimo iż udaje to jednak zupełnie nie wie gdzie upatrywać swego miejsca w pudełku z kolekcją pamiątek po innych wielbicielach.



Jeanne: You want to know why you don't want to know anything about me? Because you hate women. What have they ever done to you?
Paul: Well... either they always pretend to know who I am or they pretend I don't know who they are... and that's very boring.

Dziś Rosa już nie żyje, on stoi na szczycie emocji, bólu, wyzwolenia, ciemności i beznadziei z garścią pytań, które nigdy już nie znajdą odpowiedzi. W którą stronę wiatr go przechyli tam postawi pierwszy krok i może odnajdzie swoją silną nową przyszłość. Teraz jednak pragnie tylko stać pośród pustki tego mieszkania pełnego wspomnień a wciąż poza czasem, poza przeszłością i poza wszelką tożsamością. Targany emocjami jest nieprzewidywalny i ślepy. Błądzi z imieniem którego nie chce. Nie chce miłości. Chce być gdzie indziej.



Jeanne... Jeanne pełna.
Życie tryska z niej kolorami jak sok ze świeżej brzoskwini. Jej imię to światło radości, niewinność i ufność. Mieszkanie w którym go spotyka jest kolejnym z marzeń dziewczęcych w idealnym życiu muzy dwudziestolatków. Pełna, pełna, świetlista i czysta jak niezapisana księga wchodzi w mrok wnętrza tego człowieka, który przyciąga i przeraża, prowadzi tam gdzie nigdy nie stąpała mimo iż serce zdawało się podąża jak całe jej życie - utartą ścieżką. Urzeka ją jego brutalna meskość pozbawiona wszelkiej hipokryzji. Wyzuta z fałszywego romantyzmu, który ją otacza.



Mężczyzna wykorzystuje ją i nieustannie wywiera na niej swoją władzę. Bawi się nią, uczy nieustannie brukając jej czystość. I dominuje. Nawet milczeniem.

Obraz Bacona jest świetnym prologiem. Jak za nim tak za tą historią kryją się mroczne motywy. Balthus wyziera z kadrów. Jej nagość i jego ubiór podkreślają jeszcze naturę relacji.





Relacji? To mieszkanie jest tylko miejscem... dopóki nie ma imion dopóty nie ma światów. Bez przeszłości i przyszłości. To mieszkanie ma pozostać azylem spółkowania światłości z mrokiem gdzie rzeczywistość nie ma wstępu. Ale czy gdy nie ma imion nie może powstać więź? Tylko jaka? Gdzie to prowadzi? Nie wiedzą, poprostu idą. Wiatr zawiał.



Paul: Quo vadis baby?
Jeanne: Oh I forgot to tell you something. I fell in love with somebody.
Paul: Oh isn't that wonderful?!

Czy spotkają się? Dzieli ich 20 lat. Rozpacz zbyt młodych i zbyt starych. Czy rozminą się, jak wszyscy, szukając miłości tam gdzie trzeba, jedno świtem, drugie zmierzchem? Czy zatańczą?







Odpowiedź nie nowa. Jedna. Dziś, jutro i wczoraj ta sama.

Nie.

Uwielbiam ten film.

.

piątek, października 14, 2005

Malena 

Trwa II wojna światowa. Mussolini wypowiada wojnę aliantom. Małe sycylijskie miasteczko Castelcuto - podobnie jak całe Włochy - żyją tym wydarzeniem. Jednak wojna jest tutaj tylko tłem, jednym z czynników wpływających na bieg wydarzeń.



Film opowiada o młodzieńczej miłości i erotycznej fascynacji nastolatka - Renato Amoroso - do miejscowej piękności - Maleny.
Tytułowa Malena to
piękna, elegancka kobieta, na widok której wszystkim mężczyznom w miasteczku skacze tętno. Nic dziwnego, że prędko staje się obiektem zawiści miejscowych przedstawicielek płci pięknej.



Wojna, śmierć męża, zawiść postawiły przed Maleną problemy, z którymi nie potrafiła sobie poradzić. Nikt nie chciał dać jej pracy - każdy kto mógłby ją zatrudnić nie robił tego ze strachu przed własną żoną. Nie miała z czego się utrzymać. Malena zaczyna sprzedawać swoje ciało, aby przeżyć. Dla całego miasteczka Malena to prostytutka, która poluje na żonatych mężczyzn.


Renato zafascynowany Maleną, darzący ją bezgranicznym, naiwnym, dziecięcym ale szczerym uczuciem śledził każdy jej krok, upajając się każdym jej ruchem, podglądając ją przy każdej nadarzającej się okazji. Dzięki temu stał się jedynym człowiekiem, który poznał prawdę o Malenie.Ze swojej wiedzy uczynił najlepszy, jaki tylko mógł, użytek.



Film - wyreżyserowany prz
ez Giuseppe Tornatore - piękny, momentami groteskowy, głęboko poruszający. Fantastyczne zdjęcia, piękna muzyka Ennio Morricone dopełniają dzieła. Po projekcji siedziałem w fotelu ze łzami w oczach do ostatnich napisów.





Polecam gorrrąco!!!

piątek, września 23, 2005

Brazil 



Brazil (1985) - szalony z miłości

No i jak mam opisać ten film? "Szalony z miłości?" Nieeeee. Jest jak labirynt. Jest w nim tyle historii, że nie wiem od czego zacząć. Nie wiem, na której się skupić. Czy to źle? To wspaniale!! :D



Bo to nie jest film na którym nudzisz sie za drugim razem. To nie jest nawet film na którym nudzisz sie za 10 razem. Gdy go widziałem po raz 10 :D znalazłem jeszcze coś czego dotąd nie zauważyłem. Coś co opowiedziało mi go inaczej. Po raz kolejny.

Co nie zmienia faktu, że nadal ciężko jest mi sie zdecydować, która z historii w nim dominuje. Oj, to będzie długi post. :D

I. Miłość



W wielu starych sennikach latanie interpretowane jest jako pęd ku wolności. Ten sen przewija się przez cały film. W wielu momentach jest kluczem do interpretacji zdarzeń. Jest jak narrator, jak przyjaciel głównego bohatera. Jest jego ucieczką w noc i dzień. Jest wreszcie substytutem rzeczywistości, ostatecznym triumfem serca nad szkiełkiem i okiem.



Szepcze o miłości która woła, wyzwala, uskrzydla, jest celem i drogą, która nadaje rzeczywistości sens...

Niby nic oryginalnego gdyby nie fakt, że rzeczywistość dawno postradała zmysły i bezlitośnie domaga się prawa nad wolnością.



Sam Lowry - Jonathan Pryce jest synem legendy, człowieka który stworzył system, od którego jego jedyny syn chce uciec jak najdalej. System w którym człowiek jest numerem statystycznym w archiwach ministerstw a życie jest czystym biurkiem ciasnych cel profesjonalnych urzędniczyn w ich własnych więzieniach pustych zaszczutych serc. To utopia biurokratów - równie przerażająca co komiczna.



Waren: "Glad to have You on board. You'd like it up... aaaaaahh here we are! Your very own number... on Your very own door... And behind that door... Your very own office...
Congratulations... DZ/015 !"

Nie ma ucieczki. Nie ma szans by być normalnym w tym społeczeństwie. Chyba że jest sie nikim. hmmm gdzieś już to słyszałem...

Ale do rzeczy!

II. System

Jak każda komiczna utopia jeśli nie zawali się od małej wisienki czy użądlenia pszczoły to od muchy w dalekopisie napewno. ;) Mucha jest przyczyną wszystkich zdarzeń - miłości, szaleństwa i śmierci.. hehe. Zmiana jednej litery w formularzu aresztowania uruchamia siatkę rozchodzących się pęknięć w upiornym monolicie. W powiększających się szczelinach giną wciąż nowi i nowi ludzie po to tylko by usprawiedliwić system.



Urzędnik: "Sign here please. Press harder this time."
Veronica Buttle: "What is this all about?"
Urzędnik: "That is your receipt for your husband. Thank you!! And that is my receipt... for your receipt."

Wyśniona miłość okazuje się być kobietą z krwi i kości! Jill Layton, w tej roli prześliczna Kim Greist, jest przyczyną dla której Sam wychodzi z ukrycia w szalony świat. Mimo iż opierając się systemowi popada coraz głębiej w szaleństwo chce uratować sen i uratować Jill, na której system, jako świadku pierwszych pęknięć, postawił już krzyżyk.



Będąc, jak nam się wydaje, jedynym normalnym człowiekiem w tym całym burdelu Sam traktuje szaloną rzeczywistość ze zrozumiałą wojowniczością. A jednak. Nie docenia przeciwnika. Brnąc w coraz to nowe, coraz to bardziej szalone epizody czuje jak kontrola wymyka mu się z rąk. Jak niszczy co chiał ocalić.





Miota się walcząc z biurokracją i chcąc pozostać z nią w zgodzie niczym Don Kichote. Lecz nie jest sam. Spotyka między innymi poszukiwanego listami gończymi superbohatera - inżyniera ciepłownika Harry'ego Tuttle'a w tej roli jakże inny niż zwykle Robert Deniro,



Tuttle: "we're all in this together"

zaangażowanego w swoją prywatną wojnę przeciw papierkowej robocie w Central Services.



Niestety ta znajomość jest kolejnym gwoździem do trumny wyśnionej miłości.

III. Szaleństwo



W tym momencie normalny widz gubi się zupełnie. Koneserowi kunsztu Terry'ego Gilliam'a zaś wszystko dopiero teraz zaczyna sie układać.



To znak firmowy Terry'ego. A jest to mój (jakże by inaczej) ulubiony reżyser. W każdym z jego filmów ocieramy się o wizje wariatów. W żadnym jednak nie były one tak integralną częścią fabuły jak tu. Szaleństwo jest tak naturalną konsekwencją wydarzeń, że aż wydaje się iż tak właśnie ukryłby umysł każdy.





Symptomy rozsiane są po całym filmie. Jedna z kluczowych scen moim zdaniem to błaganie murowanego człowieka, który symbolizuje ostatnie więzy łączące sen za którym podąża bohater i chorą rzeczywistość przed którą ucieka.



Brickman: "Sam! don't go! please."

Sam nie jest jednak częscią systemu. Wykorzystuje go tylko by zdobyć Jill i uchronić ją przed tą bezduszną machiną. Bezowocnie marnuje swoją energię na walkę z papierami, którymi jego własny ojciec zastąpił uczucia i relacje międzyludzkie.



I jest kilka pięknych chwil, w których zwycięża. Czy sam, czy z pomocą Harry'ego :D To moje ulubione sceny.



No dobrze, ale nadal nie wymieniłem wszystkich wątków i post szczerze mówiąc wygląda jak miednica z melasą. Kto zdoła? No bo mógłbym się skupić na odwołaniach do czerwonej gorączki lat 50-tych i 60-tych w stanach. Mógłbym się skupić na ekologii. Mógłbym też powiedzieć co nieco na temat odwołań do Orwell'a, ale po co?

Każdy gdy odpowiednio poszpera znajdzie tam wszystko czego nie ma w "normalnych" filmach - inteligencje, wiedzę i dbałość o każdy najdrobniejszy wątek.

Co jednak najbardziej wciąga w tym filmie to sam sposób realizacji. Klaustrofobiczne ujęcia "szerokim kątem" potęgują wrażenie przytłoczenia. Niesamowita, żyjąca scenografia jakiej nigdzie dotąd nie widziałem przywodzi na myśl GECK ;D czy "Earth vs. Flying Saucers" o czym jeszcze będzie.

No ale wreszcie, kto wpadłby na pomysł by w 85 roku zrealizować utopijną komedię sf w stylistyce lat 50-tych? hehe...



Wygląda to wprost fenomenalnie z panelami z TIMEX'a, pięknymi garniturami i architekturą która kojaży się nie tylko z "Metropolis" Langa ale również z monumentalnym dziełem Frank'a Crowe'a - zaporą Hoovera. Wszędzie wprost widać dbałość o szczegóły. Najlepszym przykładem są tu plakaty żywcem wyjęte z zimnej wojny, które pojawiają się w wielu miejscach filmu dodając scenom cierpkiego humoru.

I nadal nie wiem jak mam opisać ten film... cudny.

sobota, września 10, 2005

The Duellists 



The Duellists (1977) - honor ponad wszystko.
  • Ile własniej i cudzej krwi można przelać gdy racja jest po naszej stronie?
  • Jak bardzo można zaangażować się w konflikt, w którym nie wiadomo o co chodzi?
  • Gdzie leży granica po przekroczeniu której przestaje być istotny powód konfliktu a sam fakt że się go toczy?
  • Kiedy człowiek obowiązany jest wyciągnąć broń a kiedy nie?


Te pytania chyba stanowią drugie dno opowiadania naszego Joseph'a Conrad'a.

A historia przeznakomita, bo rzecz się rozbija o honor.





Dwuch huzarów w armi napoleońskiej. D'Hubert - Keith Carradine, człowiek rozsądny, inteligentny, kulturalny i powściągliwy zostaje przypadkowo wciągnięty w niepojętą logikę honoru irytującego furiata nazwiskiem Feraud - Harvey Keitel.



D'Hubert zmuszony dotrzymywać kroku pieniaczowi szybko przestaje mieć na uwadze niedorzeczność konfliktu i zastępuje rozsądek wszechwładnym kodeksem honorowym.



Friend: "What was the cause of the duell?"
D'Hubert: "Call it a light cavalry skirmish... all and all far from certain myself"



Adele: "What do you mean you'd go on fighting?"
D'Hubert (ranny): "No question. It is the only honorable thing to do... Oh God... I'm going to sneeze..."
Adele: "Oh! You mustn't, come on describe honor..."
D'Hubert: "Honor...? Honor is... Honor is indescribable, unchalangable... Honor is... ah-choo!!!"







Malownicze zdjęcia, przepiękne kostiumy i trzymająca w napięciu fabuła nadają filmowi Ridley'a Scott'a specyficzny charakter. Z jednej strony godni podziwu oficerowie najbardziej poważanych jednostek armii napoleońskiej, ludzie szlachetni. Podporządkowują, z drugiej strony, swój wysoki stan, wiedzę i rozsądek kodeksowi honoru, którego nie są w stanie nawet opisać.



Ale czy dziś spory przebiegają inaczej? Śmiertelne urazy są powodem wieloletnich konfliktów, których prawdziwą przyczyną często jest opaczne rozumienie intencji. Ktoś czegoś nie dosłyszał, pomyślał i obraził się zamiast wyjaśnić. Jak w czasach napoleońskich tak dziś honor mimo iż nadal nie podlegający dyskusji, nie możliwy do opisania i często nie wart kichnięcia rządzi nami miast rozsądku. Wspaniały film. Jeden z moich ulubionych. A jak się wybornie siekają!!!